Cykl ośmiu Rozważań Wielkopostnych

według Gościa Niedzielnego z 2006 roku

Niewiasto, oto syn Twój … Oto Matka twoja (III)

II Tydzień Wielkiego Postu 

rw3-1

Jezu! Jesteś znów razem ze swoją Matką. Ona stoi pod Twoimkrzyżem wierna swojemu pierwszemu „tak”.
Ona jest Twoim testamentem. Dając swoją Matkę w opiekę uczniowi, dajesz Ją nam wszystkim. Pod Twoim krzyżem tylko ten stoi jako miłujący uczeń, kto przyjmie do siebie Maryję jako swoją matkę. Matko Bolesna! Uproś siłę w cierpieniu. Bądź mi światłem w mroku. Pomóż mówić Bogu „tak”, zwłaszcza wtedy, gdy wszystko we mnie jest na „nie”.

Matka i Syn – ks. Tomasz Jaklewicz
Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią (I) – rozważania na dni od Środy Popielcowej do I Niedzieli Wielkiego Postu
Zaprawdę, powiadam Ci: Dziś będziesz ze Mną w raju (II) – rozważania na I Tydzień Wielkiego Postu

Nie ma jak u Mamy – Wyłem jak pies

Marcin Jakimowicz

rw3-2Mnie to powinno się zamknąć w opakowaniu z formaliną i pokazywać po szkołach jako eksponat – tubalnie śmieje się Wiesiek Jindraczek.

Łukasz Gawlas Wiesiek: – Doszedłem do takiego stanu, że postanowiłem się powiesić.

Odsłania nogawkę. Jego noga jest fioletowa. Jedna wielka rana. Przez dwadzieścia lat (!) wstrzykiwał w nią narkotyki. Specjaliści z Monaru dawali mu najwyżej kilka lat życia. Żyje do dziś. Wygląda jak Tolkienowski Tom Bombadil. Rosły, brodaty, uśmiechnięty. Chłop „do rany przyłóż”. Ale kilka lat temu ludzie na jego widok schodzili z drogi. Do Jasła, gdzie się wychował, miał zakaz wjazdu. Nic dziwnego. Ćpał, sprzedawał innym kompot.

W domu nie było mamy – opowiada. – Ciągle mi jej brakowało. Oddała mnie na wychowanie dziadkom. A oni kochali mnie do szaleństwa, byłem dla nich oczkiem w głowie. Ale żaden dziadek czy babcia nie zastąpią ojca i matki, wiesz? Miałem do matki ogromny żal, że mnie zostawiła. Wiem, że miała w życiu ciężko, zaczynała z moim ojczymem od zera, harowała jak wół. Ale miałem do niej żal. Uciekłem w narkotyki. Walczyła o mnie, ale przegrywała. Ilu ludziom dałem kompot? Ilu z nich już nie żyje?
Myślałem, że mama jest osobą niewierzącą, a okazało się, że ona się za mnie modliła! I myślę, ze to ona wyprosiła cud.

Po dwudziestu latach matka, za namową mojego proboszcza, zdobyła się na szaleństwo. Powiedziała: albo jedziesz na pielgrzymkę do Medjugorie, albo wylatujesz na ulicę. Była rozdarta: która matka tak powie dziecku? Ale to mnie ocaliło! Bo ona bardzo cierpiała z powodu mojego nałogu – z okna widziała, jak leżałem pod ścianą zaćpany do nieprzytomności. Pękało jej serce.

Dała mi pieniądze na pielgrzymkę do Medjugorie. Kupiłem narkotyki na drogę, ale szybko się skończyły. Ludzie obok modlili się, a ja przez tydzień byłem na głodzie i chlałem na umór. Wróciłem do Polski. Po dwóch miesiącach przyjechałem znów do Medjugorie. Miałem mieszkać we wspólnocie Cenacolo: grupie narkomanów, którzy postanowili się leczyć. Ale nie wytrzymałem. Uciekłem. Wylądowałem na ulicy. Złapał mnie głód i piłem przez tydzień. Wyobraź sobie, upał 40 stopni, a ja brudny, uwalany, pijany i niesamowicie śmierdzący (wiesz, jak śmierdzi narkoman na głodzie?). Doszedłem do takiego stanu, że postanowiłem się powiesić. I wtedy spotkałem ojca Slavko Barbarica. Ku mojemu zdumieniu nie wystraszył się mnie. Bo on już widział, jak wielu narkomanów wyszło dzięki Maryi z nałogu. Zawarł ze mną umowę. Przyjął mnie, pijanego brudasa, do pracy. Inni pracowali, ja stałem i paliłem papierosy. Chciałem tylko wytrzymać kilka dni, by potem wrócić do Polski i ćpać dalej.

Ostatnia noc przed powrotem. Wieczorem miała być modlitwa w kościele. Poszedłem, bo takie były zasady. To był obowiązkowy punkt programu. Wszedłem do kościoła po 25 latach. Wynudziłem się strasznie na Różańcu (aż trzy części), na Mszy. Odsiedziałem, bo musiałem. A potem znajomy Chorwat powiedział: teraz będzie adoracja. Zostajesz? A ja potwornie wynudzony i konający ze zmęczenia, nie wiedzieć czemu odpowiedziałem: zostaję. Wystawiono Najświętszy Sakrament. I wtedy przyszedł moment, że sięgnąłem dna. Została we mnie tylko ciemność i rozpacz. Wyłem jak pies: Boże, jeżeli istniejesz, ratuj! Ja w Niego nie wierzyłem, ale już nie miałem do kogo się zwrócić. I nagle: pstryk. Wszystko zniknęło – Wiesiek głośno strzela palcami. – Opanował mnie nieznany spokój. W ciągu sekundy przestałem być narkomanem. Wiem, wiem, wszyscy mówią, że narkomanem jest się do końca życia. Ja nie jestem. To Ona to zerwała.

Po dwóch tygodniach zadzwoniłem do mamy. Gdzie jesteś – spytała drżącym głosem. – W Medjugorie. – Nie wierzę, na pewno jesteś na jakiejś melinie – była zrozpaczona. Na szczęście był obok mnie ojciec Slavko. On jej wytłumaczył, co się stało. Gdy kilka miesięcy później mama zobaczyła mnie, rozpłakała się ze szczęścia. To ona wymodliła moje uzdrowienie i spotkanie z Maryją I na odwrót, dzięki Maryi spotkałem swoją matkę.

Nie ma jak u Mamy – Jestem otoczony

Marcin Jakimowicz

rw3-3Tuż po moim nawróceniu spotkanie z Jezusem i doświadczenie mocy Słowa Bożego było niesamowicie silne i intensywne – opowiada Leszek Szawiński.

Sporo czasu upłynęło zanim przekonałem się, że Maryja otacza mnie modlitwą.

– A ponieważ przyjąłem Ewangelię w jednym z młodych Kościołów protestanckich, nie było w tej duchowości miejsca dla świętych i Maryi. Doświadczenie miłości Boga było tak mocne, że w moim poczuciu jakaś inna relacja duchowa zabierałaby tę przestrzeń chwały zarezerwowanej tylko dla Boga.

Bracia modlili się nawet nade mną o wypędzenie „demona Maryi”. Brzmi niewiarygodnie, ale ja, broń Boże, ich nie oskarżam! Oni naprawdę robili to w dobrej wierze! Zaczytywali się w Biblii, szukali, Duch Święty mocno przez nich działał. Musimy zrozumieć, że dla nich kult maryjny był po prostu bałwochwalstwem. Mówili: „Bóg sam wystarczy. Amen”. Przyjąłem wszystko, co mi przekazali. I wtedy trafiłem do katolickiej Wspólnoty Dobrego Pasterza. Po długim rozeznawaniu odkryłem, że to jest moje miejsce, że nie mam opuszczać Kościoła. To był czas ogromnych zmagań, duchowej walki. Pastor mówił co innego, ksiądz co innego, więc poprosiłem Boga: Ty sam mi powiedz, gdzie jest prawda. Sam mnie przekonaj…

Najpierw przekonał mnie o swej realnej obecności w Eucharystii. Pamiętam to jak dziś. Powiedziałem: Odkryj przede mną pozostałe tajemnice. Chciałem wiedzieć, jak mam się zwracać do Maryi, by nie odbierać chwały Bogu. Nie rozumiałem całej tej religijnej otoczki. Przynosili obraz i mówili: „Przyszła Maryja”. A ja widziałem obraz, nie wiedziałem, że to jedynie głęboka przenośnia. Bardzo mi to przeszkadzało. Dopiero długie godziny modlitw pokazały mi przestrzeń, jaką wypełnia Maryja. Zrozumiałem, co to znaczy, że jest matką, że daje swą cichą obecność. To się nie stało z dnia na dzień. Dziś mam głębokie poczucie, że Ona otacza mnie modlitwą. Czuję się otoczony. Oddaliśmy Jej naszą wspólnotę, sam napisałem modlitwę, która oddaje pod Jej opiekę nasz dom.

Zacząłem akceptować dogmaty w chwili, gdy odniosłem je do Biblii. Na przykład wniebowzięcie Maryi – problem dla moich braci protestantów. Ja wiem, że jest możliwe, bo przeczytałem o wniebowzięciu Eliasza i Henocha. Miałem wiele takich sytuacji, które delikatnie przekonywały mnie o Jej wstawiennictwie.
Na przykład dwa dni przed moim ślubem. Załatwiałem mnóstwo rzeczy. Wieczorem miałem pojechać na Jasną Górę, by złożyć świadectwo życia dla jakichś sióstr zakonnych. Tego dnia był straszny młyn, bieganina. Dzwoniłem z automatu telefonicznego. I zostawiłem na nim wszystkie dokumenty: dowód, prawo jazdy i wszystkie pieniądze, które mieliśmy uzbierane na ślub. Wszystko! Zauważyłem to wieczorem, wpadłem w panikę. Byłem rozbity. I jak tu powiedzieć Kalinie: zgubiłem pieniądze na wesele? I jak tu mówić świadectwo?

Wszedłem do jasnogórskiej kaplicy. I nagle ogarnęło mnie jakieś dziwne irracjonalne poczucie bezpieczeństwa i ogromnego pokoju. Nie martw się, wszystko będzie dobrze – mówiło serce. Przestraszyłem się tego uczucia, ale ono wracało. Czułem się tak, jakbym wszedł do domu, do mamy. Powiedziałem świadectwo. Na drugi dzień zacząłem jeździć po okolicy, szukać. Nikt nic nie widział. Na końcu wszedłem do knajpy i pytam, czy ktoś nie znalazł dokumentów. – A wie pan, było tu takie starsze małżeństwo, znaleźli coś, zostawili swoje namiary. Pojechałem. Znalazłem cały portfel. Wiem, że Maryja jest zainteresowana tym, co się dzieje z dziećmi Jej Syna. Nie spuszcza z nas oka.

Nie ma jak u Mamy – Wróciłam

Marcin Jakimowicz

rw3-4Gdy byłam mała, starałam się utrzymać z Nią kontakt. Prosiłam Ją o wiele rzeczy i nigdy się nie zawiodłam. Potem się zagubiłam – opowiada Ania Koźlicka.

Kiedyś potargałam Jej obrazek. Teraz poskładałam go na nowo – mówi Ania. Porzuciłam Matkę Jezusa. Spotkałam ludzi, którzy powiedzieli mi: – Modląc się do Maryi, ranisz samego Boga. Ta „prawda” została wsparta cytatami z Biblii. Nie chciałam ranić Boga. Głęboko uwierzyłam, że żadna z moich „małych modlitw” do Maryi nie została wysłuchana. Przecież Matka Zbawiciela jest zwykłym człowiekiem i na pewno nic nie wie o moim istnieniu. Na znak zerwania potargałam obrazek z Jej wizerunkiem.

Ten brak kontaktu ze świętymi trwał ponad trzy lata. Wiele osób mówiło mi o pięknie Niepokalanej, ale ja to odrzucałam. Był to dla mnie koszmarny czas, miałam chwile, gdy wątpiłam. Prosiłam Boga o znak, o wspólnotę, w której mogłabym Go uwielbiać. A On milczał. Moi rodzice ciągle sprawdzali, gdzie i z kim wychodzę – chcieli mnie uchronić przed sektami.

Sposób, w jaki Pan rozwiązał tę sytuację, zwalił mnie z nóg. Na modlitwę wspólnoty zaprowadziła mnie moja koleżanka, do której moi rodzice mieli pełne zaufanie. Nie bardzo wierzyłam, że Kościół katolicki jest Kościołem Boga żywego, ale to właśnie tu odnalazłam ponownie Jezusa (raczej to On mnie odnalazł) i Jego Matkę. I to tuż za rogiem, w mojej parafii!

Kiedyś do naszej wspólnoty przyjechał zakonnik. Dla każdego z nas miał Słowo od Boga. Byłam przedostatnią osobą, do której podszedł. Spodziewałam się, że dostanę „ochrzan”, że odrzucam podstawowe doktryny Kościoła. A tu zaskoczenie. Kapłan przekazał mi słowa pełne miłości. Popatrzył mi też głęboko w oczy i dodał: przeczytaj rozdział 19. z Ewangelii św. Jana.

Po przyjściu do domu rzuciłam się na Pismo Święte. Znalazłam ten fragment. „Oto Matka twoja” – przeczytałam i rozpłakałam się. Nie potrafię tego opisać, ale dopiero wtedy coś we mnie pękło. Dotarło do mnie, że moja Mamusia bardzo się o mnie troszczyła i zawsze chciała być przy mnie i jak małe dziecko prowadzić za rękę do Boga. Dopiero przez Słowo dotarło do mnie, że Jezus oddaje mnie pod opiekę swej Mamy. Długo płakałam, byłam bardzo poruszona, że Maryja nie zapomniała o mnie, mimo że Ją odrzuciłam.

Ta droga do Mamy nie była prosta. A teraz? Rozmawiam z Nią tak samo, jak to robiłam, gdy byłam mała.

Wg http://gosc.pl/doc/793442.Niewiasto-oto-syn-Twoj-Oto-Matka-twoja-III